Lekcja z Turnberry

ImageNadszedł czas, by ponownie ocenić wielkość Toma Watsona i jednocześnie zastanowić się, co jego osiągi mówią o dzisiejszym pokoleniu graczy.

W razie gdyby komuś przyszło do głowy zapomnieć, że to właśnie golf jest najokrutniejszą z gier, słowo „Turnberry” z pewnością powinno wystarczyć jako natychmiastowe przypomnienie. Kiedy tylko późnym niedzielnym wieczorem wiatr zaczął hulać pośród opustoszałych odkrytych trybun otaczających pamiętny końcowy green, a niebo pociemniało nad wybrzeżem the Firth of Clyde w południowo-zachodniej Szkocji, pytanie czego nauczył nas rozgrywany w tym roku już po raz 138-smy turniej British Open nasuwało się samo.

Przede wszystkim, reputacja Toma Watsona jako zawodnika została odbudowana. Jego osiągnięcie wejścia do finału playoffu jednego z głównych mistrzostw w wieku 59 lat nigdy nie zostało pokonane. Watson przewyższył dokonanie Harry`ego Bardona, który w wieku 50 lat podczas turnieju U.S. Open w 1920 roku utrzymał prowadzenie na dziewięciu końcowych dołkach zanim zakończył na drugim miejscu różnicą jednego uderzenia. Podobnie jak Vardon a zwłaszcza Sam Snead, Watson pokazując jak wiele gry było w jego dzieciństwie podnosi ocenę swoich sportowych wystąpień u szczytu kariery. Innymi słowy, w okresie między 1975 a 1983 rokiem, kiedy to zwyciężył osiem głównych mistrzostw i długo potem, kiedy ledwie zwyciężał w rzeczywistości grał lepiej niż mogliśmy przypuszczać.

Poza tym, ostatnia runda w Turnberry była lekcją podglądową, która powiedziała wiele o współczesnej erze golfistów i otwarcie ukazała ich jako graczy nieodpowiednich, pozbawionych jakieś bardzo ważnej cechy. Dowody wskazują, iż mimo siły, wyróżniającej budowy ciała i biegłości technicznej jako grupa są oni – z jednym olbrzymim wyjątkiem – mniej konkurencyjnymi i mniej wprawnymi strzelcami niż ich poprzednicy. I, o ile kilku z nich jest w stanie zbliżyć się poziomem do tego olbrzymiego wyjątku, ich miejsce w historii, podobnie jak miejsce znacznej części generacji baby boomers jest w cieniu golfowego odpowiednika pokolenia największych - grupy, która obejmuje Jacka Nicklausa, Lee Trawino, Johnny`ego Millera  i oczywiście Watsona, który rządził golfem w latach 70-tych i 80-tych.
    
Przez kilka lat sprzeciwiałem się tokowi rozumowania, który nabrał znaczenia, kiedy wielu zawodników zostało zdjętych z  afisza lub wypadło z gry, poza Tigerem Woodsem. Woodsowi łatwiej niż Nicklausowi przychodziło zdobywanie głównych turniejów ze względu na większą liczbę sprawdzonych zwycięzców z jakimi przyszło mu walczyć i przypuszczalnie bardziej nieustępliwych, bardziej pożądliwych i gruntownie przygotowanych zawodników, którym stawił czoło „Złoty Niedźwiedź”, jak się o nim mówi. Jak głosi teoria dzisiejsi gracze ze względu na ich okrzyczaną powagę cierpią na powszechną dekadencję: zbyt duże wygrane pieniężne zmniejszają w zawodnikach naglącą potrzebę odnoszenia zwycięstw, za mało momentów na tablicach wyników wywiera presję na stosunkowo niedojrzałych golfistach, a zbyt dużo ulepszeń ekwipunku, które wpływają na zwiększenie odległości uderzeń, ich dokładności i stopnia  podkręcenia, sprowadzają grę w golfa do jednowymiarowego stylu, który nie jest dostosowany do wymogów głównych mistrzostw, zwłaszcza tych rozgrywanych na specyficznych polach golfowych graniczących  z oceanem, przeważnie pozbawionych drzew tzw. linksach.

Przez chwilę wydawało się, że podstawowym fundamentem tej polemiki była nostalgia przejawiająca się tendencją ignorowania faktu, iż Nicklaus i inni zdobyli wiele zwycięstw w głównych turniejach, podczas gdy mniejsi gracze ustępowali. Wydawało się to być również zamierzonym afrontem dla Woodsa, umniejszającym jego oszałamiający rekord w zwyciężaniu turniejów, podczas których  trzymał albo dzielił przewagę wchodząc do rundy finałowej (45 na 48 w jego karierze i 14 podczas 14 głównych turniejów), które według mnie są jego najbardziej niesamowitym wyczynem i zarazem wyczynem, który najbardziej go wyróżnia spośród mistrzów wcześniejszych pokoleń. Ostatecznie jest to wbrew ogólnej regule przyjętej we wszystkich dziedzinach sportu mówiącej, że sportowcy stają się więksi, szybsi i silniejsi, kiedy podnoszą poziom swoich  umiejętności.    

Z pewnością gracze wcześniejszej ery maja wyraźny konflikt interesów, jednak problemu takiego nie mają zaprawieni w boju pomocnicy, którzy pracowali w zarówno w jednej jak i drugie erze i są w najlepszej pozycji, by móc dostrzec różnicę. Mimo, że wolą, aby nie mówić o tym głośno, większość z nich uważa, że dawniej zawodnicy byli bardziej nieustępliwi i dokładniejsi. Jak tłumaczył mi niejeden już posiwiały pomocnik: „Współcześni gracze po prostu nie muszą być aż tak dobrymi zawodnikami, żeby się  bogacić.”

Wiarygodności tej szkole myślenia nadało pole golfowe w Turnberry. Był to ten rodzaj testu, który badał różnorodność i rodzaj pytań, na które współcześni golfiści, aby odpowiedzieć prawidłowo musieli się nieźle natrudzić. Jak powiedział Luke Donald zakończywszy T-5 z wynikiem 67: „Golfista nie staje się zwycięzcą, mistrzem roku bez powodu - turnieje znakomicie badają wszystkie aspekty jego gry.”
    
Niedzielna runda finałowa powiedziała najwięcej. Ani wiatr ani też pozycje chorągiewek nie wydawały się skrajne. Padraig Harrington po obronie Claret Jug, trofeum zdobytego w British Open, o którym często mówi się po prostu „srebrny dzbanek” powiedział: „Każdy dziś może mieć wynik poniżej para... Zakładając, że uderzysz dobrze, nie ma na polu chorągiewki do której byś się nie zbliżył i dołka, do którego byś nie trafił.”

Jak do tej pory wyniki 1 poniżej par na dołku rzadko się zdarzały, a wynik 67 okazał się być  najlepszym, jaki został osiągnięty. Cink tłumaczył to trudnymi bocznymi wiatrami charakterystycznymi dla Turnberry. Mówił: “Po prostu nie masz żadnej granicy błędu w sposobie podejścia do uderzenia, jego przebiegu czy stopnia podkręcenia. Musisz po prostu  być skuteczny i nie możesz się pomylić, w przeciwnym razie spudłujesz. Sprawdzianem kto jak wypadł była po prostu optymalna ilość wiatru.”   

Nikomu nie wydawało się, że główni faworyci turnieju, ci, którzy z definicji powinni grać najlepiej mieli dobre wyniki. Jeden po drugim kolejno zawodzili, kiedy stawali przed największą szansą. Najpierw Ross Fisher zareagował na swoje nagłe prowadzenie trzema uderzeniami po czterech dołkach zaliczając czterokrotnie bogeya 8 na piątym dołku, a uzyskanego wyniku nie był w stanie odrobić do końca gry. Ernie Els bezwarunkowo wierny erze zdobył na pierwszych dziesięciu dołkach 3 poniżej para, ale nie utrzymał wyniku – chybił ostatni dołek na odcinku ok. 2 m do para tracąc nadzieje na zwycięstwo. Relief Goosen, który nie grał tak samo od przejęcia prowadzenia w rundzie finałowej US Open w 2005 w Pinehurst z wynikiem 81, był jedynym graczem, który zaliczył dwa w bunkrze i spudłował do zakończenia dołka nr. 15 dwoma uderzeniami powyżej para. Mathew Goggin prowadził do trzynastego dołka, jednak trzy bogeye i pudło do birdie łatwego par-5 na 17stym dołku dały mu 2 miejsce poza playoffem. Nawet Chris Wood skończył z wynikiem 67 z chybionymi 10 trafieniami na 72 dołku, które przybliżyłyby go do Watsona i Cinka.

 Najbardziej rozżalonym graczem prócz Watsona był Lee Westwood skuteczny wcześniej w swojej karierze, któremu znowu się nie udało. Jego od dawna bacznie obserwowana krótka gra zdemaskowała go – jego niezgrabne uderzenie z bunkra na 15-stym dołku i anemiczne krótkie zagranie do dołka z obrzeża greenu (chip) na 16stym doprowadziło do bogeyów, które były poważniejsze niż jego 3 uderzenia putterem na końcowym odcinku greenu.   

Wyglądało na to, że nawet Stewart Cink zawalił sprawę. Po trzecim birdie na 15stym dołku wysunął się na prowadzenie, natychmiast uderzył 3 kolejne do bogeya na 16stym tym samym zawiódł na odcinku ok. 2 metrów do bogeya na 17stym dołku.    

Cink był jednak już przygotowywany przez wcześniejsze niepowodzenie i kierował się tą samą drogą – bezwzględna samoocena i determinacja w dążeniu do poprawy, które niegdyś zmieniły Watsona z młodego niedoświadczonego gracza skłonnego do tego, żeby zadławić się zwycięstwem, które mógło pognębić Nicklausa. „Gracz podczas głównych turniejów powinien być opanowany” – mówił Cink, uosobienie spokoju i opanowania po zagraniu birdie na 72 dołku.

Można dyskutować o tym, że Nicklaus i inne gwiazdy golfa lat 70-tych i 80-tych miały więcej zacięcia zmuszającego ich do rywalizacji niż współcześni zawodnicy.

Przez te cztery kolejne dni, kiedy głównym biegiem wydarzeń w Turnberry przewodniczył Watson nie było wątpliwości, że jest opanowanowany do granic. Jego swing, dobierany do istoty funcjonalności był swoistym stadium rytmu, równowagi i powtórzenia. Grał jak natchniony. Jego wyraz twarzy, nawet podczas krótkich uderzeń, które przez długi czas byly jego prawdziwym utrapieniem był elementem jego wewnętrzenj radości. Młodsi zawodnicy nie kryli podziwu dla nie pierwszej już młodości kolegi, który dał pokaz swoich niezmiernie silnych strzałów pokazując im grę jakiej nie znali, grę z poprzedniej epoki.

 „Tom Watson jest niezwykle solidnym zawodnikiem i uderza zadziwiająco trafnie. Po prostu gra mając nad sobą pełną kontrolę. Ten sam Tom Watson, facet, który w 1977 roku wygrał turniej British Open pojawił się tu ponownie w tym tygodniu”– powiedział Cink.

Cink uważa, że Watson stanowi istotę starej szkoły i wierzy, że golf przeszedł w stan dekadencji ostatnimi laty, jednak nie zarzuca nic polu w Turnberry. Jak przyznaje „Wielkie i pyszałkowate kluby robią z zawodnika poniekąd niezdarę. Zapytany bezpośrednio o obecne pokolenie golfistów próbował wymigać się od odpowiedzi: „No więc…może pan napisać, że kwestia jest kto pokona Tigera jest nadal aktualna.”  

Mimo że ostatecznie nie wygrał to właśnie Watson manipulował napięciem najbardziej opanowany i pewny siebie do ostatniego greenu. Uderzał zaciekle na ostatnich 9 dołkach, zwłaszcza na ostatnich 3. Jak powiedział: “Jestem tu dlatego, że kiedy napięcie sięga zenitu, oddaje strzały wysokiej jakości”. I to prawda. Wielką ironią Turnberry jest fakt, iż mężczyzna, który wzrastał by kochać nieprzewidywalne odbicia piłki na trawie został pokonany przez najbardziej złośliwe z odbić po wykonaniu pozornie doskonałego podejścia żelazem 8 na 72 dołku   

Rzeczywiście, Watson jest wyjątkowo utalentowanym i naprawdę nadzwyczajnym golfistą, większym niż myśleliśmy. I faktycznie, jego niezdolność do przeniesienia piłki tak daleko jak  młodzi zawodnicy jest poddawana dyskusji na linksie mistrzowstw…. Ale przykro mi panowie, mistrzem wszechczasów się albo jest albo nie i jeśli 59-letni facet wygląda najlepiej spośród wszystkich graczy na polu golfowym podczas głównych mistrzostw to coś jest nie tak z waszym pokoleniem.

Podczas ceremonii wręczenia nagród Watson stał obok 16-letniego dynamicznego Włocha gracza-amatora Matteo Manassero, który zakończył zmagania z wynikiem T-13 po rozczarowaniu 5-5-5 na finishu. W pierwszych dwóch rundach panowie grali razem jednak Manassero okazał się lepszy. Jak mówił młody zawodnik po walce z bardziej doświadczonym kolegą: „Kiedy grasz z Watsonem to doskonalisz swoje umiejętności, nawet jeśli on nic do ciebie nie mówi i nie udziela ci żadnych wskazówek, wystarczy, że go obserwujesz.”   

Niewykluczone, że następna era – era Mateo Manassero – będzie wolna ekscesów, których tej nie brakowało. Kto wie, może będzie więcej obniżek cen wyposażenia i mniej pieniędzy…

Miejmy tylko nadzieję, że do tego czasu, lekcję z Turnberry wszyscy opanują do perfekcji.

tłum. Justyna Ciesielska
źródło: iseekgolf.com
Author Profile: Ewelina Murzicz

This author has published 655 articles so far. More info about the author is coming soon.
Laureat
Golf Fee Card
Logowanie