Szaleństwa Jokera

ImageJack Nicholson mógłby być graczem z naprawdę wysokim handicappem, jeśliby tylko nad tym popracował. „Jack jest dobrym sportowcem, ale nie trenuje tyle ile by mógł, gdyby zechciał poprawić swoje wyniki”, mówi Eddie Merrins, nazywany żartobliwie Little Pro. „Usiłuje wypchnąć piłeczkę na siłę i wybija ją ostro z tee. Zamiast pobierać prawdziwe lekcje, uczy się na lewo – od caddie’ich, albo od innych graczy”.

Ostatnio Merrins udzielił aktorowi małej podpowiedzi, widząc jak ten ćwiczy na greenie w Bel-Air. Nicholson prawie bez przerwy wbijał piłeczkę z dołka do dołka, więc Merrins powiedział: „Spróbuj użyć do tego metody, Jack. Oszacuj, pchnij i do dołka”.
Nicholson nie zamierzał nawet zawracać sobie głowy trenowaniem puttu, ale sama rada wyjątkowo przypadła mu do gustu, bo przez cały dzień powtarzał: „Chłopaki, musicie po prostu oszacować, pchnąć i do dołka!”.

Czy daje Pan sobie jakieś fory w związku z wiekiem? Ma Pan obecnie 70 lat.

W golfie mój dystans się skrócił o jeden lub półtora kija. Odległość do tamtego krzaczka, tam w dole, pokonywałem przy pomocy irona nr 7. Teraz używam szóstki. Najtrudniejszą rzeczą dla starszego gracza jest obrót – nie wychodzi już tak jak kiedyś. Chi Chi [Rodriguez] powiedział mi, że seniorzy muszą wziąć pod uwagę zmęczenie w trakcie rozgrywki – począwszy od piętnastego dołka należy dodawać jedno uderzenie. Powiedział też, że między 14-tym i 15-tym dołkiem należy zjeść banana, bo inaczej skończy się to zawrotami w głowie przy okazji każdego puttu i zapewniam, że miał rację. Nie przepadam, co prawda, za bananami, ale faktycznie kręci mi się w głowie przy trudniejszych puttach.

Najgorsze w wieku jest to, że nie można go oszukać. Nie można wymazać cyferki. Ale najlepsze jest to, że któregoś dnia pokonam swoje lata. Dobrze jest być staruszkiem!

Był Pan kiedyś za wyjeździe golfowym?

Tak, na bardzo dobrym wyjeździe. Mniej więcej 10 lat temu pojechałem do Szkocji z Michaelem Douglasem i moim przyjacielem Tommym Brattą. To dopiero była wyprawa. Graliśmy trochę na otwartych polach golfowych w Carnoustie, Troon i St. Andrews. Dobrze idzie mi wybijanie piłeczki z dołu i lubię posyłać ją pod górę aż do greenu. Dlatego stare szkockie pola zdecydowanie mi odpowiadają. Można sobie nawet pozwolić na nieco ostrzejszą jazdę, ale tylko poza obrębem pola golfowego. Rough nie był tam zły. Suchy, ale nie za gęsty, tylko miejscami. Czasami trzeba było uderzyć mocniej. Pojechaliśmy też do Prestwick. Tamtejsze pole praktycznie wcale nie jest płaskie. W Prestwick najlepiej nie spuszczać piłeczki z oczu, dopóki się nie zatrzyma, bo inaczej zniknie w miejscu o którego istnieniu nawet się nie wiedziało.

Byłem także w Turnberry. To tam kupiłem moją torbę golfową – tę z leopardziej skóry, której wciąż używam. Jest tak brzydka, że nikt nie chciałby nawet jej ukraść. Wiele toreb wygląda podobnie, ale moja leopardzia torba wszędzie rzuca się w oczy.

Mniej więcej w tamtym czasie pojechał Pan do Augusty i był świadkiem, jak Tiger Woods odnosi swoje pierwsze wielkie zwycięstwo.
To był rok 1997. Staram się śledzić na bieżąco ważne wydarzenia sportowe, a wtedy miałem przeczucie, że wygrana w turnieju Masters, będzie należeć do niego. Mój przyjaciel Jim Gray [sprawozdawca sportowy] załatwił nam wózek golfowy i razem jechaliśmy przez cały czas za Tigerem. Nigdy tego nie zapomnę. Jestem tuż przy greenie i patrzę jak piłeczka po łuku leci w kierunku chorągiewki. Musiał posłać tę piłkę z odległości 25-30 jardów (23-27m). Jim zapytał, co sądzę o tym uderzeniu, a ja odpowiedziałem: „Myślę, że chłopak właśnie położył na łopatki cały ten turniej. Od tej chwili mógłby wygrać każdy z nich”.

Jak dotąd udało mu się zwyciężyć w czterech.
A ile kolejnych wygranych ma wciąż przed sobą? Mógł zwyciężyć w tym roku. Z łatwością. Na pewno nie wyczerpał jeszcze swoich możliwości.

Widział Pan go w sierpniowym turnieju PGA?
Obejrzałem transmisję, w ten sposób jest dużo szybciej. To był niesamowity turniej, prawda?

Komentatorzy rozgadywali się na temat tego, że było to jego jedyne poważne zwycięstwo w tym roku, a ja mówię sobie: „Jasne, ale przecież mógł zgarnąć trzy. Posłał chyba ze 40 piłeczek na sam brzeg dołka, tak w Masters, jak i w US Open.


JACK NIE MOŻE MNIE ZNAĆ

Nicholson nie był na żadnym turnieju PGA od czasu owego Masters w 1997, ale z zaangażowaniem śledzi zmagania zawodowców. Podczas Nissan Open na Riwierze kilka lat temu, jeden z zawodowych graczy, biorących udział w rozgrywkach, spotkał się na obiedzie z kumplem Nicholsona Rudym Durandem. Potem wsiedli do Rolce Royce’a należącego do Duranda i pojechali na Santa Monica Boulevard, gdzie otoczeni przez ruch uliczny, ćwiczyli wedge, wybijając piłeczki z ulicy.
Najpierw jednak Durand zadzwonił do Jacka. „Jack odbiera” – wspomina Chamblee – „a Durand mówi: ‘Zgadnij z kim tu dzisiaj jestem? Z Brandelem Chamblee!’ Byłem oczywiście zażenowany. Nie było możliwości, żeby Nicholson w ogóle kiedykolwiek o mnie słyszał. Wydawało mi się, że powiedział wtedy: „Jaki Chablis?”

Głos Nicholsona zatrzeszczał w słuchawce: „Tak? To zapytaj go skąd ten cut w turnieju w Hope”.

Czy kiedykolwiek grał Pan w golfa z Tigerem?
Gdzie tam. Komu potrzebne jest takie upokorzenie? Widziałem się z Tigerem na grze Lakersów. To było jeszcze zanim się ożenił, więc rozmawialiśmy o kobietach. Uwielbiam starego dobrego Tigera. Znam też Veeja, ale z tymi dwoma chłopakami nie mam zamiaru grać. To nie moja liga.

A z innymi aktorami? Jest Pan zaprzyjaźniony z „Happy Gilmorem” we własnej osobie.
Z Adamem? Adam Snadler ma o wiele dłuższe uderzenie z tee i jest dużo młodszy ode mnie. Greg Kinnear też potrafi grać; też daleko wybija piłeczkę. Uwielbia ze mną grać, bo uważa, że jestem zabawny. Billy Crystal również zostawia mnie w tyle. Chociaż ostatnio w ogóle nie martwię się moim driverem, bo gram krótkimi uderzeniami. Robię drive, uderzam piłeczkę ironem i posyłam ją w okolicę greenu, wciąż zaliczając par. Nie ma powodów do chciwości, jeżeli jest się takim mistrzem bezpiecznej gry jak ja.

A Joe Pesci?
Uwielbiam z nim grać. To jest rozrywka na cały dzień. Można skręcić kark już przez samo patrzenie, jak Pesh ćwiczy swing. On i Randy Quaid pomogli mi, jak zaczynałem. Randy Quaid – to dopiero golfista. Widziałem jak posłał piłeczkę ironem nr 5 z bunkra na fairwayu wprost na green i pomyślałem: „To jest niesamowite!”
Brat Randy’ego Dennis był nr 1 w rankingu 100 najlepszych golfistów Hollywoodu, zamieszczonego w Golf Digest przed dwoma laty. Czy zdarzyło się Panu kiedykolwiek grać z Denisem? Bo mnie się wydaje, że nadal z nim gram. Ten facet spędza całe wieki nad piłeczką!

A jaki jest Pana ulubiony film o golfie?
Uśmiałem się na „Golfiarzach”. Podobał mi się też Glenn Ford w roli Hogana w filmie „Follow the Sun”. Jednak najlepszym filmem o golfie był „Pat i Mike”. Czyż można przebić Tracy’ego i Hepburn?

Czy po przerwie związanej z kręceniem filmu z pańskim udziałem pt. „Choć goni nas czas”, było Panu trudno odzyskać swój swing?
Jeszcze go nie odzyskałem. W zasadzie zawsze byłem samoukiem i wiem, że za każdym razem robię cztery, pięć, a może i sześć rzeczy źle, usiłując jednocześnie nad nimi zapanować. Ostatnio stale knocę chwyt.

 

tłum. Małgorzata Pawicka

źródło: GolfDigest

Author Profile: Ewelina Murzicz

This author has published 655 articles so far. More info about the author is coming soon.
Laureat
Golf Fee Card
Logowanie