Przywitajcie nowego Adama Scotta.

ImageNie ma sensu pytać Adama Scotta, co jest dla niego ważniejsze: golf czy surfing. „Te sporty za bardzo się różnią” – stwierdza Adam na temat swych dwóch największych pasji. Jedna pozwala mu żyć pełnią życia, drugą określa jako „czas dla siebie”. W 2008 r. ten osobliwy Australijczyk potrzebował ucieczki: zakończył swój siedmioletni związek, nabawił się wrzodów na migdałkach, przez drzwi do samochodu złamał sobie rękę, skręcił kolano wychodząc z wody, a ponadto drugi sezon z rzędu nie udało mu się zdobyć miejsca w pierwszej dziesiątce na zawodach majors. Scott podsumowuje ten rok jednym słowem: „Frustrujący.” Scott mówi jednak, że obrał kurs na wygrywanie i mimo zeszłorocznych niepowodzeń czuje, że dobra passa powróci.

Jak na faceta, któremu prawie wszystko łatwo przychodzi, naprawdę ostatnio nie było ci łatwo.

Na mojej drodze pojawiło się kilka przeszkód. Wcześniej też nie zawsze szło mi dobrze na polu golfowym, ale rok 2008 był przytłaczający. Rozstałem się z partnerką (Marie Kozjar, Szwedka, którą Scott spotkał, gdy pracowała jako niańka Thomasa Bjorna), co było dla mnie bardzo trudne. Kilka tygodni później złamałem rękę. Potem znowu zachorowałem. Nic nie układało się po mojej myśli, lecz cały czas brałem udział w dużych zawodach – U.S. Open, Open Championship, zawodach PGA – nie potrafiłem jednak przygotować się do nich należycie. Doszło do tego, że szkodziłem sobie bardziej grając niż gdybym zrobił sobie przerwę.

Rękę złamałeś w trakcie szalonej nocy pełnej zabaw czy w niewinny sposób?

Tamtej nocy bawiłem się, ale lekkomyślną była próba wygramolenia się z auta, kiedy drzwi przytrzasnęły mi rękę. Ale cóż, wypadki chodzą po ludziach. Po prostu pech.

Na pierwszy rzut oka nie wyglądasz na faceta, który obsesyjnie dąży do wygranej, tak jak np.  Tiger. Co cię motywuje?

Wszyscy jesteśmy tutaj, żeby wygrać, lecz golf jest grą, w której przez większość czasu się przegrywa. Jest tylko jeden zwycięzca. W tenisie prowadzisz z kimś łeb w łeb, docierasz do czwartej rundy i potem przegrywasz. Wygrałeś trzy mecze, a to już jakieś zwycięstwo. Tiger wygrywa najczęściej, ok. 25-30% zawodów, ale to oznacza, że przegrywa 70%. Nie mniej jednak chęć wygranej motywuje mnie do wysiłku.

Twój trener, Butch Harmon, powiedział, że do tej pory powinieneś był wygrać zawody major. Co ci w tym przeszkadza?

Trudno powiedzieć, lecz na pewno muszę coś zmienić. Od czasu gdy zostałem profesjonalnym graczem, powoli piąłem się w górę i przez 5 lub 6 lat powtarzałem sobie: „Taa, wszystko idzie dobrze, wygrywam rozgrywki, więc chyba za niedługo, w jednym z moich lepszych dni, wygram major.” Tak miało być, jednak tak się nie stało. Dlatego teraz staram się przeanalizować wszystkie punkty problemu. Czuję, że wreszcie nadszedł mój czas. Mam 10 lat doświadczenia w tej grze. To się liczy. Myślę, że teraz uda mi się wszystko odwrócić i przezwyciężyć kryzys.

Czy czujesz presję?

Nie. Czuję jednak, że za bardzo skupiałem się na zawodach majors, próbowałem grać świetnie. Dwa czy trzy razy udało mi się wygrać na tydzień przed lub tydzień po zawodach major, więc grać potrafię.

Myślisz, że problem tkwi w środku ciebie?

Nie. Po prostu nie szło mi na major. Cóż, na niektórych majors grałem dobrze, ale przy 20. czy 25. zawodach wciąż brakuje mi kilku uderzeń na dzień, dzięki którym mógłbym powalczyć o dobre miejsce. Muszę po prostu ulepszyć parę rzeczy. Na przykład, w Auguście muszę lepiej chipować.

David Feherty stwierdził, że „niektórzy gracze nie chcą brać na siebie odpowiedzialności za wygrywanie majors.” Wiesz, co  miał na myśli?

Niezupełnie. Myślę, że gdy ktoś wygrywa zawody major, rodzą się wobec niego większe oczekiwania. Dla mnie jednak, i dla Sergio Garcia pewnie też, byłoby na odwrót. Myślę, że Sergio dowiódł – i nie próbuję tutaj mówić w jego imieniu – że jest graczem wysokiej rangi i, że potrafi wygrywać duże zawody. Zwycięstwo w major zbiłoby wysokie oczekiwania, więc pewnie dlatego tak usilnie stara się zamknąć wszystkim usta.

Co musiałoby się wydarzyć, żebyś mógł rok 2009 określić jako pomyślny?

To, co chcę osiągnąć w tym roku jest proste: chcę wygrać. Muszę być świetnie przygotowany do każdych zawodów, a jeżeli nie będę przygotowany, to nie będę grał. Następnie muszę zaplanować, nad czym muszę popracować – wiedza, wiedza o fizycznym treningu, wiedza o treningu umysłowym, i tak po kolei będę odfajkowywał kolejne punkty listy. Gdy będę tak postępował, to nawet jeśli nie pójdzie mi tak dobrze, jak zakładałem, będę przynajmniej wiedział, że w danym tygodniu zrobiłem wszystko, co mogłem. Co ważniejsze, chcę cieszyć się grą i mieć do niej lepsze podejście. W zeszłym roku, gdy przez kilka miesięcy grałem naprawdę fatalnie, również moje nastawienie do gry pogarszało się, a ja nie chcę podchodzić do mojej pasji w ten sposób.

Powiedziałeś, że rozstanie z twoją dziewczyną osłabiło twoją grę w zeszłym roku.

Tak. Byliśmy ze sobą długo, więc rozstanie nie było łatwe.

Jaki jest twój status na facebooku?

Nie mam konta na facebooku.

Jesteś teraz z kimś?

Obecnie jestem sam.

Czy poznanie kogoś i zapuszczenie korzeni są na liście twoich osobistych celów?

Nie, ja tak o tym nie myślę. Niczego nie planuję. Takie rzeczy same przychodzą.

Gdy w styczniu byłeś na plaży razem z Kate Hutson, zrobiono wam razem zdjęcie. Jak to jest, gdy dosięga cię oko tabloida?
To była bardzo nieprzyjemna sytuacja i nie byłem zadowolony z tego zdjęcia. Ona musi się tłumaczyć przez cały czas, choć mi trudno w to uwierzyć. Takie życie musi być naprawdę ciężkie.

Czy umawiałeś się z Hudson?

W sensie na randki? Nie.

Czy pytania na temat twojego życia prywatnego denerwują cię?

Tak, to znaczy... dziwnie się czuję siedząc tutaj i opowiadając o swoim życiu prywatnym. Wolę, gdy pyta się mnie o moją grę.

Czy koledzy z zawodów bawią się dobrze, czytając artykuły o tobie w magazynie „People” i plotkarskich kolumnach?

Moja cierpliwość odnośnie tych artykułów już się skończyła [śmiech], ale myślę, że oni mieli ubaw.

Mówisz, że surfing jest dla ciebie ucieczką, ale czy tak naprawdę to nie ryzyko i adrenalina są tym, co lubisz?

Nie, ja tak o tym nie myślę. Znam swoje możliwości w surfingu. Każdy czasem chce wzbić się wyżej, ale ja nie atakuję dużych fal. Nie jestem już tak uzależniony od adrenaliny jak kiedyś. Na początku adrenalina w surfingu podobała mi się, ale teraz coraz mniej o tym myślę. Nie wypływam po to, żeby napędzić sobie stracha.

Czy któryś z twoich menadżerów powiedział kiedyś: „Skończ z tym surfowaniem! Zrobisz sobie coś i zostanę bez pracy”?

[Śmiech] Taa, Shelly [Ryan], mój menadżer medialny w USA, poradził mi, żebym był ostrożny, lecz surfując nigdy nie zrobiłem sobie krzywdy, odpukać w niemalowane. Jak już mówiłem, staram się nie robić rzeczy, które są niebezpieczne.

Geoff Ogilvy to twój dobry kumpel. Kiedy się poznaliście?

Chyba w 1995 roku, kiedy kończył karierę jako junior. Opowiem fajną historię o Geoff’ie z czasów, gdy byliśmy na zawodach U.S. Amateur 1998, na polu Oak Hill w Rochester. Obaj zakwalifikowaliśmy się, a Geoff zamierzał dodatkowo przystąpić do eliminacji do European Tour pod koniec roku. Kiedy jest się graczem amatorskim, to jednak najbardziej liczą się U.S. Amateur. To największa impreza tego typu na całym świecie. Miałem wtedy 17 lat i wszystko we mnie buzowało na myśl, że mam wziąć w tym udział. A Geoff obudził się rano, przed pierwszą rundą, z bólem pleców. Wyszedł z hotelu i wykonał na próbę kilka swingów w ogrodzie. Potem wrócił do hotelu, zadzwonił do organizatora zawodów z informacją, że się wycofuje i, jak gdyby nigdy nic, spokojnie wrócił do łóżka. Pomyślałem sobie: „Do cholery – jak on tak mógł zrobić.” A miesiąc później przeszedł kwalifikacje w Europie i otrzymał kartę European Tour. Oto jaki jest Geoff. On planuje sprawy z wyprzedzeniem, zachowuje szerokie spojrzenie. Dla niego liczyły się kwalifikacje do European Tour i poradził sobie.

 Zwolniłeś trochę tempo, kiedy w 2007 r. zrezygnowałeś z Australian Open, żeby być na ślubie kolegi i powtórnie w 2008 po kontuzji kolana, ale powiedziałeś, że zagrałbyś, gdyby to były U.S. Open. Czy fani w Australii nie wiedzą, jak dużo czasu ich mistrzowie golfa powinni spędzać na grze w rodzinnym kraju?

Może i tak, ale ja ich rozumiem. Czekają cały rok, żeby ich ulubieńcy wrócili wreszcie do domu i wzięli udział w trzech imprezach. Chcą oglądać naszą grę. Czasami interpretujesz moje wypowiedzi bez kontekstu. Gdy mówiłem wtedy o U.S. Open, miałem na myśli czas potrzebny na przygotowanie do następnych zawodów, ale zostało to odebrane inaczej. Chcemy brać udział w różnych zawodach, ale nie jesteśmy w stanie uczestniczyć we wszystkich. Każdy potrzebuje przerwy i wydaje mi się, że z roku na rok ludzie lepiej to rozumieją. Potrzebujemy mieć więcej wolnego. Za dużo tego golfa – każdy potrzebuje trochę czasu na odpoczynek. Myślę, że to miałoby dobry wpływ także na naszą grę.

Czy nie zasmuciło cię, że nie zakwalifikowałeś się do zawodów Ryder Cup?

To naprawdę wielkie przeżycie walczyć o President’s Cup. Może nie towarzyszy temu to samo poruszenie co w przypadku Ryder Cup, ale mogę poczuć, że reprezentuję Australię i są to bardzo wyrównane zawody. Człowiek naprawdę czuje się przed nimi nabuzowany. Zawody Presidents Cup 2003 odbywające się w Południowej Afryce, były niesamowitym doświadczeniem, czułem się tam jak w domu. Gdy teraz przypominam sobie o nich, widzę jak bardzo dojrzałem jako gracz. Myślę, że gdyby nie to doświadczenie udziału w poważnych rozgrywkach, nie udałoby mi się wygrać zawodów Players 2004.

Jak się czujesz słysząc, że kolejni, młodsi od ciebie, gracze jak Anthony Kim, Caamilo Villegas i Rory McIlroy nazywani są „dużymi talentami”, zupełnie tak jak ty kiedyś?

To bardzo interesujące. Wszyscy oni to gracze z mojej kategorii wiekowej, z  wyjątkiem Rory’ego, który ma dopiero 19 lat. Rory ma przed sobą niezwykłe perspektywy. Będę uważnie śledził jego grę przez kolejnych kilka lat. Mam nadzieję, że w jego gronie znajdą się ludzie, którzy właściwie nim pokierują, lecz powinien on również kierować się intuicją.

Czy młodemu graczowi ciężko sprostać wszystkim oczekiwaniom stawianym mu przez ludzi?

Tak, ponieważ to, w jaki sposób gra, automatycznie stwarza pewne oczekiwania. Trzeba go jednak traktować sprawiedliwie. Niestety ludzie prędko porównują młodych do Tigera. Nie sądzę, żeby tego typu porównania były czymś dobrym, gdyż nie są to oczekiwania możliwe do spełnienia. Chociaż bardzo chciałbym się mylić w stosunku do Rory’ego, bo on jest naprawdę świetnym graczem.

Okrzyknięto cię niegdyś kolejnym Tigerem. Czy miało to negatywny wpływ na twoją grę?

Nie. Szybko sam uświadomiłem sobie, że nie będę zwyciężał jak Tiger. On jest fenomenalny.

Jak wyglądają twoje stosunki z Tigerem?

Są ok. Nie jesteśmy może bliskimi przyjaciółmi, ale kolegujemy się. Jest dla mnie jednym z konkurentów i raczej lubi prywatność. Nie spędza za dużo czasu ani na polu ani w szatni. Podziwiam jego postawę i chciałbym go w tym naśladować.

W wywiadzie dla Magazynu Golf w 2007 roku powiedziałeś, że jeśli nie uda ci się wygrać żadnych zawodów major przed ukończeniem 35 roku życia, będziesz zmartwiony. Czy teraz, gdy masz 29 lat, to stwierdzenie jest nadal aktualne?

Wygrywanie zawodów za zawodami nie jest moim celem, ale wierz mi, czuję, że teraz mam swój najlepszy czas. Więc jeśli nie uda mi się zwyciężyć przez następne siedem lat, to naprawdę będę sfrustrowanym 35-latkiem. [śmiech]

Założona przez ciebie fundacja pomaga zaniedbanym dzieciom w Australii. Co skłoniło cię do rozpoczęcia tego typu działalności?

Udział w PGA Tour uświadomił mi rozmiar działalności charytatywnej, a także to jak duży wpływ my, gracze występujący w rożnych krajach, mamy na lokalne społeczności. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim w Australii. Widziałem wiele reklam zachęcających do pomocy dzieciom żyjącym w Afryce, ale nigdy w Australii. Pomyślałem sobie, że nie będzie dużym kłopotem zebrać trochę pieniędzy, które mogłyby pomóc tym najbardziej potrzebującym.

Co będziesz robił po zakończeniu kariery jako golfista? Nie wyglądasz jak typowy Czempion.

W sumie, to nie myślę narazie o tym. Póki co mam jeszcze sporo lat przed sobą.  Nie jestem typowym Czempionem. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Mam nadzieję, że do tego czasu będę mógł poświęcać się pracy dla fundacji, która pozwoliłaby mi dodatkowo spędzać znowu więcej czasu w Australii. Wydaje mi się, że decyzja o całkowitej rezygnacji z gry musi być bardzo trudna. Jak dla mnie mogę grać w golfa po to, by pewnego dnia otrzymać list od Augusta National stwierdzający: „Niestety jest Pan zbyt stary, aby uczestniczyć w zawodach Masters.”

 

tłum. Izabela Żurawska

źródło: golf.com

Author Profile: Ewelina Murzicz

This author has published 655 articles so far. More info about the author is coming soon.
Laureat
Golf Fee Card
Logowanie